Włoski kryminolog i lekarz Cesare Lombroso był zdania, że granica między szaleńcem a geniuszem jest niezwykle cienka. Trudno się z takim poglądem nie zgodzić, biorąc pod uwagę, że dla wielkich umysłów tego świata, jak choćby Isaaca Newtona, Johny’ego Nasha, czy Vincenta van Gogha wspólnym wykładnikiem były nie tylko wybitne zdolności, ale i schizofrenia, na którą każdy z nich cierpiał.
Kwestią sporną jest, czy była dla nich błogosławieństwem czy przekleństwem. Wszak to urojenia i halucynacje, a więc najczęstsze objawy schizofrenii popchnęły van Gogha do obcięcia sobie ucha, a następnie stworzenia serii słynnych autoportretów. Newton dzięki nim mógł trzy doby nieprzerwanie roztrząsać fizyczne dylematy, a John Nash był przekonany, że jego misją jest złamanie kodu szyfrowego ZSRR i poświęcił się całkowicie pracy nad „teorią gier”.
Czynników determinujących tę chorobę jest wiele. Wymienia się między innymi skłonności dziedziczne, stres, a także…pobyt w Jerozolimie! Brzmi to nieprawdopodobnie, zważywszy na sakralny charakter tego miasta, ale uczeni nie pozostawiają wątpliwości. Zespół zaburzeń urojeniowych występujących u turystów odwiedzających Jerozolimę nosi nazwę syndromu jerozolimskiego i corocznie objawia się u ponad 200 osób, w szczególności mężczyzn w wieku 20-30 lat. Manifestuje się utożsamianiem z postaciami biblijnymi!
Jeśli zatem po przyjeździe do Jerozolimy:
• spotkasz osobę okrytą prześcieradłem hotelowym,
• prowadzącą na postronku owcę ukradzioną z pobliskiego pastwiska
• rozdającą przechodniom wodę w plastikowych kubeczkach
• twierdzącą, że dopiero co została przemieniona w wino,
to możesz mieć pewność, że zetknąłeś się właśnie z przypadkiem obłędu jerozolimskiego.
>>>SPRAWDŹ: Zaplanujemy dla Ciebie podróż do Izraela. Zobacz tutaj, jak to robimy!
Mechanizm powstawania tego zjawiska nie jest do końca znany. Pierwszy raz zostało ono opisane w 1937 roku przez psychiatrę Heinza Hermana, choć istnieją zapiski mówiące o przypadkach pojawiających się już w XIX wieku. Co ciekawe syndrom może wystąpić u osób całkowicie zdrowych psychicznie, bez względu na pochodzenie czy status społeczny, choć większe prawdopodobieństwo wystąpienia objawów będzie u osób wychowywanych w duchu religijnym.
Wiąże się to z doznanym podczas przyjazdu do Jerozolimy szokiem poznawczym – wyobrażenia o „Ziemi Świętej” w zetknięciu z rzeczywistością prowadzą do olbrzymiego rozczarowania, a to z kolei do urojeń. Chory wymaga hospitalizacji, ponieważ w skrajnej postaci przypadłość ta może być niebezpieczna dla otoczenia – tak jak to miało miejsce w 1969 roku, kiedy Australijczyk Michael Dennis Rohan próbował spalić meczet Al–Aksa, aby „wygnać z Jerozolimy muzułmanów”.
>>>SPRAWDŹ: Czym jest „Efekt Mandeli”?
Na szczęście syndrom jest uleczalny, a chory po powrocie do domu szybko wraca do zdrowia i normalnego funkcjonowania, zgodnie z zasadą: „co się zdarzyło w Jerozolimie, zostaje w Jerozolimie”.
Na całe szczęście, bo po prostu nie wypada pojechać do Jerozolimy, zachorować sobie i wrócić do domu, będąc nie w pełni świadomym gdzie się w ogóle przebywało. Jerozolimę trzeba doświadczyć. Trzeba ją odkryć, niezależnie od tego, jakie mamy religijne zapatrywania i czy w ogóle je mamy. Jerozolima to przecież mieszanka kultur, religii, miejsce, w którym każdy kamień opowie Wam historię, wobec której nie będziecie obojętni. A kiedy odkrywanie nieco Was zmęczy, Jerozolima przypomni się jako ojczyzna hummusa i falafeli, będąc doskonałym miejscem wypadowym do największego centrum SPA dla regeneracji ciała – Morza Martwego. Nie zastanawiajcie się zatem długo, czy jesteście podatni na jerozolimskie szaleństwo. Sprawdźcie na miejscu.